W dzisiejszych czasach ubrania można znaleźć wszędzie, a ich nieprzebrane ilości są dostępne w każdym możliwym kroju, rozmiarze i cenie. Za PRL-u faceci byli w o wiele gorszej sytuacji…
Nie wiesz w co się ubrać, a na myśl o zakupach przechodzą Cię dreszcze? Bez przesady, w końcu nie musisz nawet wychodzić z domu – w Internecie możesz zamówić, co tylko dusza zapragnie. Wyobraź sobie teraz, jak to było w czasach PRL-u. Na Internet, magazyn o modzie czy centrum handlowe żaden facet liczyć nie mógł. W takim razie, w jaki sposób ubierali się wtedy mężczyźni?
Począwszy od końca wojny mężczyzna nie miał łatwo. Po pierwsze, dlatego, że w tym czasie strój – powiedzmy sobie szczerze – nie był dla nikogo priorytetem ani artykułem pierwszej potrzeby. Po drugie, następujące zaraz potem ciężkie czasy stalinizmu próbowały narzucić pewnego rodzaju normę dla całego społeczeństwa, tworząc z niego socjalistyczno-robotniczy monolit. Odtrutką na wszechobecną szarość i jednolitość byli bikiniarze, których można uznać za pierwszą polską subkulturę. Bikiniarza rozpoznać było bardzo łatwo: nosił wąskie spodnie, szeroką marynarkę, buty na słoninie, krawat w „gołe girlsy”, kolorowe skarpetki i kapelusz typu „naleśnik”. Miało być kolorowo, ekstrawagancko i amerykańsko. Mówiąc krótko, celem bikiniarza było rzucić wyzwanie komunistycznej szarości i banalności. Władza oczywiście tępiła takich delikwentów, nawołując, by „otoczyć ich powszechną pogardą i pędzić precz”.
Kolorowi bikiniarze odeszli w cień, za to w latach 60. męską wyobraźnią zawładnął ortalion i dżins. Po ortalionowy płaszcz o kroju sportowym ustawiały się gigantyczne kolejki. Amerykańską modę reprezentowały teksasy, czyli rodzime spodnie udające dżinsy. Innym rarytasem tego okresu była koszula non-iron. Czyż nie brzmi świetnie? Koszula, której nie trzeba prasować to dopiero musiała być rewelacja. No cóż, niekoniecznie. Mimo że nie miała kontaktu z żelazkiem, sprawiała, że każdy kto ją założył czuł się, jakby był nim przypalany – tak w niej było gorąco. Lata 70. to pewien powiew świeżości. Wtedy właśnie powstały Peweksy – sklepy, w których za dolary lub marki można było kupić namiastkę zachodniego świata. Mieć dżinsy z peweksu typu levi’s czy wrangler to był prawdziwy rarytas, na którego stać było nielicznych.
Prawdziwe osobliwości modowe przypadły na lata 80. To czasy stanu wojennego, kilometrowych kolejek, kartek np. na buty i braku dosłownie wszystkiego. Wtedy też zaczął się szał na tureckie rarytasy serwowane na polskich bazarach. No cóż, mężczyzna zaopatrujący się tam w ubrania wyglądał… oryginalnie. Dżinsy marmurki (wyglądały, jakby ktoś przesadził z wybielaczem), sweter w tureckie wzory (czasem wpuszczony w spodnie), dżinsowa kurtka i koniecznie biała skarpeta. Twarz nierzadko przyozdobiona wąsem, a na głowie niebanalna fryzura typu ”krótki przód, długi tył”. Potem nastąpiły lata 90., ale to już zupełnie inna historia.
Mężczyzna w PRL-u nie miał łatwo. Musiał stale kombinować. Żeby dobrze albo w ogóle jakoś wyglądać, trzeba było się mocno postarać. Szyć u krawca, przerabiać, wymieniać kartki albo mieć znajomości. A jednak każdy jakoś wychodził z modowej opresji.
A Ty? Dalej masz problem, w co się ubrać? 🙂