Dziś wszyscy zgodnie mówimy: Je suis Homer. Homer Simpson, czyli największy (w przenośni i dosłownie, biorąc pod uwagę jego brzuch) pączkożerca.
Wzór na ten dzień mamy niedościgniony. Oczywiście jeśli idzie o liczbę pochłanianych pączków i donutów. Bynajmniej nie namawiamy nikogo z Was do wzięcia przykładu z bohatera kreskówki również w kwestii stylówki. Jak już pewnie wiecie, w tej dziedzinie powinniście się zdać całkowicie na nas.
Cel: najeść się, a nawet przejeść, pozostawiając brzuch w ukryciu
Tego dnia wskazane jest jedynie wyróżnienie się na liście rekordów w liczbie zjedzonych pączków, na pewno nie rosnącym obwodem pasa. Oczywiście biologii nie oszukasz, niektóre rzeczy są niestety nieuniknione. Nie znaczy to jednak, że musisz być z góry skazany na łapanie z trudem oddechu w opiętej do granic możliwości koszuli czy poszukiwanie wystrzelonych ze spodni guzików.
Rozwiązaniem stylówka szyta na miarę tłustoczwartkowego króla. Wygodne szare joggersy, w których żaden kolejny pączek nie będzie problemem, a do tego dłuższy t-shirt i luźna bluza z kapturem. Z takim orężem, na pewno nie będziecie mieli sobie równych! Aha, koniecznie chwalcie się Waszymi pączkowymi rekordami i podsyłajcie swoje foty.
Myli się ten, kto uważa, że dzisiaj pisać będziemy o ciuchach kupowanych na bazarze. Idei „no logo” trzeba szukać trochę gdzie indziej. Pytasz: gdzie?
Jak „no logo” trafiło z półki na książki do szafy na ubrania?
Wszystko zaczęło się dobrych kilka lat temu, kiedy w księgarniach pojawiła się pewna książka, współcześnie nazywana „biblią alterglobalistów”. Co było jej tematem? Jak można się spodziewać sprzeciw wobec potężnych marek i wszechobecnego logo. Wkrótce stał się on tak popularny, że na dobre zagościł nawet w modzie. Jak należy go rozumieć? Bynajmniej nie jako postawę: nie kupuję markowych ubrań. Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Chodzi o to, by mieć markowy t-shirt, jednak bez logo. Co ważne, by pomimo tego, wszyscy i tak wiedzieli, że jest on markowy. Trochę pogmatwane, nie? Nikt nie mówił, że moda i trendy to bułka z masłem…
No logo ≠ no brand
Piłkarze i inni sportowcy dostają niemałe pieniądze za udostępnianie miejsca reklamowego na swoich koszulkach. Uświadomili sobie to i zwykli obywatele, którzy coraz częściej rezygnują z ciuchów otagowanych wielkimi znakami firmowymi, za które przecież jeszcze muszą płacić. Kiedyś im większe logo, tym większe wzięcie. Czasy się zmieniają i dzisiaj tego typu odzież wydaje się być w złym guście. Co ciekawe, brak logo wcale nie wyklucza silnej obecności marki. Jak to możliwe?
Prawdziwi giganci mają przecież swój charakterystyczny design: a to kolor, wzór, szczególny materiał czy inny element, dzięki któremu, nawet bez logo, zostaną zidentyfikowani przez klientów. Przykładem może być malutki krokodyl, który najbardziej upodobał sobie kolorowe koszulki polo. Jak na swój gatunek, nie powala wielkością. Ma może z dwa centymetry długości, a wypatrzy i rozpozna go nie tylko wprawne oko. Jak widać, niepotrzebne logo, by z góry wiadomo było spod czyjej maszyny wyszedł Twój sweter. Czy w takim razie trend ten ma jakikolwiek sens?
A jakie jest Twoje zdanie – jesteś metkowym entuzjastą, a może buntownikiem?
Dopiero co zakończył się paryski Fashion Week, a już teraz widoczne są wielkie zmiany w męskiej modzie. Nastał (oby jednak nie! :)) smutny koniec ery kipiących testosteronem mężczyzn lumberseksualnych, o których przecież jeszcze nie tak dawno sami pisaliśmy. Kto zajął ich miejsce? O tym poniżej.
Książę na białym koniu
No, współcześnie co najwyżej w białej furze z dziesiątkami koni, ale mechanicznych i to pod maską. Chociaż patrząc na powyższe zdjęcie śmiemy wątpić, czy te chłopaczki w aksamitnych trykocikach byłyby w stanie poprowadzić jakiekolwiek motoryzacyjne cudo. Żeby nie zostać posądzonym o stereotypowe myślenie, nie zapędzamy się dalej. Zamiast tego śpieszymy z tłumaczeniem nowej mody.
Skąd się to wzięło?
Jak już wspominaliśmy, projektanci mody w tym roku postanowili zmienić wizerunek idealnego mężczyzny. Postanowili na gładko ogolić buzie wszystkich modeli, zaczesać grzecznie na bok grzywki, albo zakręcić loki. Inspiracji szukali pewnie w muzealnych salach poświęconych obrazom sprzed kilku epok, ewentualnie w kreskówkach Disneya. Nam stylówka ta bezsprzecznie kojarzy się z pierwszym lalusiem w całym bajkowym królestwie, czyli Księciem z Bajki ze Shreka.
Balmain, Dries Van Noten, Tom Browne, a także inni wielcy kreatorzy postanowili zrobić małą rewolucję w świecie męskiej mody. Czy trend ten się przyjmie, to się okaże. Nie mniej jednak wypada wiedzieć, co w trawie (a raczej w modzie) piszczy, dlatego nie bagatelizujemy sprawy. Ciekawi, jakie fatałaszki powinniście sobie sprawić, by niejedna dama zwróciła się do Was per „książę”? 🙂
Garderoba księcioseksualnego
Pokrótce można powiedzieć, że jest na pewno bardziej wyszukana od szafy faceta lumber-, a nawet metroseksualnego. Nowy trend to prawdziwy elegant rodem z arystokratycznych dworów sprzed kilku wieków. Co zapewnia ten charakterystyczny dostojny look? Przede wszystkim odpowiednie barwy i tkaniny. Na pewno nie znajdziesz tu jeansu czy flaneli. O bawełnianych dresach też możesz zapomnieć (oczywiście tylko jeśli masz w planie ubieganie się o modowy tron). A co w zamian?
Kolory zarezerwowane kiedyś dla najwyższych klas społecznych, czyli granaty, ciemne zielenie, bordo, czerń i oczywiście srebro i złoto. W kwestii materiału projektanci są zgodni. Powinien być to aksamit bądź tafta. Bogato zdobione marynarki, surduty, futrzane kołnierze i stroje, które na pierwszy rzut oka prędzej przypominają muzealne eksponaty, niż ciuchy stylowego faceta z XXI wieku.
No ale co kto lubi… Czy książęca moda zostanie z nami na dłużej czy też nie – nie chcę głośno prorokować.
A Wy co o tym sądzicie – nowa moda przypadła Wam do gustu? Bliżej Wam do księcia, czy może jednak poczciwego drwala? Jeśli do tego drugiego, zajrzyjcie do naszego wcześniejszego wpisu, w którym przedstawiamy sposób na koszulę w kratę.
Moda to często rewolucyjne zmiany rodem z piekła, które zanim przyjmą się na dobre budzą sporo kontrowersji. Jak wiele zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat?
Jeszcze na początku XX wieku nawet męska moda casual to panowie paradujący po ulicach w garniturach i melonikach na głowie. Co powiedzieliby ówcześni mężczyźni, gdyby zobaczyli, jak wygląda współczesny street wear? Aż strach się bać!
Idź do diabła: co moda męska ma na sumieniu?
Nie nam jednak osądzać dzisiejszą modę, którą w końcu ( w większości przypadków) uwielbiamy. Możemy za to krytycznym okiem przyjrzeć się wszystkim wcześniejszym trendom. Moda lubi wracać, jednak cofając się w modowej historii, stwierdzamy, że lepiej, by niektóre z panujących wtedy stylówek nigdy nie powróciły.
Na cenzurowanym bez wątpienia są spodnie dzwony rodem z lat 70-tych czy kolorowe i za duże o dwa rozmiary marynarki, które królowały w ostatniej dekadzie XX wieku (więcej na ich temat w ostatnim wpisie „Co nosiłbyś w karnawał 1915, 1975 i 1995?„). Co ciekawe, na przykład wystrojeni hippisi gorszyli swoim ubiorem starsze pokolenia – licho wie, ile razy mówiono im, że będą się smażyć w piekle…
Bunt w modzie 2.0
Musimy jednak pamiętać, że moda to przede wszystkim zabawa (nawet jeśli wyrasta z buntu i budzi wiele kontrowersji) – takie hasło dziś przyświeca największym projektantom mody męskiej.
Dlatego baw się dobrze i nie bój się czasem szokować modowych konserwatystów! 🙂
Najnowsze komentarze